Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
Czas Alchemików
Pomysł podróży do źródeł Pontaru wydawał się kretyński, coraz głupszy wraz z kolejnym pokonywanym pagórkiem, górą, rzeką, czy doliną. Przed wyjazdem wszystko wyglądało lepiej. Zima mimo że ciężka w górach i często zgubna po drodze była jedyną okazją by spotkać Wodnice. Zimowały one w głębinach źródeł Pontaru, gdy pozostała część rzeki pokryta była krami, bądź w co cięższych latach całkiem zamarzała. Wodnice były stworzeniami niebezpiecznymi ale jednocześnie wyjątkowo cennymi z uwagi na ich włosy, skórę, krew oraz właściwie całe ciało, które było magiczne i mogło zostać wykorzystane w alchemii, bądź podczas rytuałów. Wodnice też gromadziły rozliczne bogactwa zrabowane latem. Chowały je wtedy w jaskiniach blisko źródeł, którymi rządziły w czasie mrozu. Pomimo korzyści jakie mogły płynąć z obrabowania bądź zabicia stworzenia chętnych do podróży było niewielu. Każdy doskonale znał ryzyko wyprawy. Pierwszym była zima i fakt, że źródła były w najwyższych partiach gór. Z reguły większość poszukiwaczy przygód ginęła przed rozpoczęciem bądź w trakcie wspinaczki do źródeł. Pozostali umierali schwytani przez wodnice. Zazwyczaj wracała jedna na pięć wypraw. Zwykle w stanie mniejszym niż 20% ilości początkowej.
Mimo wszystko Helan i Yahu zdecydowali się podjąć ryzyko. Z początku było nie najgorzej. Wyprawa z Novigradu aż do granicy z Kaedwen przebiegała pomimo już mocnego ochłodzenia bez problemów. Jednak wszystko się spieprzyło po przejechaniu przez Ban Glean. Nie wiadomo dlaczego pomimo środka zimy mrozy nagle ustąpiły ale nie napawało to optymizmem. Droga zmieniła się w jedno wielkie bagno. Wóz częściej musiał być wypychany z błota niż podróżował samodzielnie.
Na domiar złego ulewa nie ustępowała od dobrych dwóch dni. Pontar z godziny na godzinę wydawał się szerszy. Kry topniały a miejscami zauważyć można było powstawanie drugiego koryta rzeki, bądź szerokiego rozlewiska. Toń wielkiej rzeki zawsze łagodna teraz szalała a barwa zwykle kryształowo czysta teraz była brunatna i zaczynała coraz bardziej przypominać lawinę błota.
Woźnica wynajęty w Novigradzie, zwykle milczący krasnolud o bujnym, czerwonym Irokezie, wyglądający jak książkowy przykład szaleńca (w końcu tylko wariat decyduje się na taką misję) od Ban Glean przestał pić i zaczynał się denerować. Nie wyglądał na takiego, który boi się pierwszej lepszej ulewy. Był dziwakiem ale znał się na swojej robocie.
-Panoczki, musimy od Pontaru odjechać bo nas pochłonie, niedaleko jest milutka wioseczka, gdzie dziołchy prawie wszystkich chłopów na wojnie straciły. To i strawy zjemy i odrobiny pocieszenia w ramionach młodej wdówki znajdziemy-
Nie było to pytanie. Właściwie sytuacja robiła się beznadziejna. Dopiero okolice wczesnego popołudnia a było ciemno jak w nocy. Słońce tylko delikatną, blado żółtą poświatą przebijało się przez węglowe, burzowe chmury. Właściwie moglibyście przysiąc, że chmury nie mogą być aż tak czarne. Wkoło było po prostu buro. Korony drzew już kilka miesięcy temu straciły swoją zieleń. Na horyzoncie nie było widać praktycznie nic przez wszechobecną mgłę, która zlewała się z brunatnym już Pontarem. Rzeka przestawała szumieć a zaczęła huczeć. Huk rozsadzał czaszkę. Po trzech kwadransach walki z błotem i zakopanym wozem, wykończeni i już nie brudni lecz ujebani po samą szyję wdrapaliście się z powrotem na swoje miejsca i z tęsknotą do miarowego tuk-tuk-tuk jaki wydawały drewniane koła jadąc po brukowanej drodze wsłuchiwaliście się w oddalający huk i odpłynęliście.
Nie spaliście długo gdy obudził was radosny, głęboki głos woźnicy
-Jesteśmy! Dremora! Tutaj nawet Wójt jest babą. Podobno straż mają też. I tam kurwa nie uwierzycie, też baby! - Zapowiedział krasnolud przyspieszając konie.
Nastawała już noc, chociaż w tych warunkach można było się pomylić. Wstający księżyc wydawał się jaśniejszy od słońca. Ulgą była cisza z dala od rzeki. Nie słyszeliście już zupełnie huku Pontaru. Te tygodnie, które spędziliście w podróży wzdłuż miarowego szumu rzeki też Wam się dały we znaki. Do tego doskwiera zimno a mróz nocy powoli ścina kałuże i pojawia się lód.
Dojechaliście. Wiocha jak wiocha na każdym zadupiu tego świata. Drewniane domy kryte strzechą, już dość mocno uszkodzone przez wiatr i burze. Przejeżdżając nie zauważyliście nic ciekawego. Jedno wielkie błoto, z którego wystawało kilka chłopskich chat. Nikogo na podwórzach z wyjątkiem kilku chłopek próbujących pomimo zacinającego deszczu łatać dach, bądź biec z chaty do chaty. Wóz zatrzymuje się przed największym i jedynym murowanym domem we wsi. Karczmą. Zauważacie, że budynek wygląda solidnie, aż dziwnie solidnie. Z niej dobiega przyjemny zapach pieczonego mięsa i odgłosy ożywionych rozmów. Przed nim stoją nawet zapalone dwie lampy co stanowi rzadkość na wsiach w ogóle a co dopiero na takim zadupiu. Budynek dość mocno kontrastuje zresztą wioski i wydaje się, że stoi w miejscu, w którym w miastach znajdują się ratusze, przed dużym placem wkoło którego usytuowane są chaty. Dziwna architektura wyglądająca zupełnie jak parodia miasta.
Wchodzicie przez duże drewniane drzwi.
W środku widok, który już zapowiedział krasnolud. Karczma jest przyjazna, schludna i duża. Pomieszczenie, do którego weszliście jest główną jej salą i wydaje się, że na parterze nie ma już innych pomieszczeń. Na przeciwko Was znajdują się schody na górę i na dół. Sala jest wypełniona po brzegi ludźmi. Praktycznie samymi kobietami w różnym wieku. Zauważacie może dwóch-trzech mężczyzn, którzy są właściwie oblężeni przez kobiety. Po wejściu staliście się ewidentnie atrakcją. Gdy drzwi za wami się zatrzasnęły. Rozmowy nagle ucichły. Wszyscy skierowali oczy w waszą stronę. Niektóre kobiety zerwały się z miejsc by z Wami się przywitać i szczerzą do Was swoje resztki żółto-czarnych zębów w uśmiechu. Jest zdecydowanie gorzej niż w mieście. Co gorsza śmierdzi. Krasnoludowi zdaje się nie przeszkadzać wygląd kobiet i szczerzy się śliniąc do wszystkich.
Podbiega do Was starsza kobieta, pełniąca tu ewidentnie rolę gospodarza z dzbanem piwa i trzema kuflami. Mruga do was i zaprasza do stolika, z którego usunęło się od razu kilka dziewcząt.
Pierwsze wrażenie, które zrobiliście wchodząc mija i ludzie wracają do swoich rozmów. Wychwytujecie fragmenty
- Ej Mścika pewnie febry przyjdo. Ta pogoda to licha wróżba-;
- Maćko jak żyli to było dobrze, teraz nie jest dobrze. Chujowo jest co ci Jadźka powim-;
- Jak się Wańko zabił?!-
- No wziął nóż i się zabił. Chyba.. Nie było mię tam a tera do domu nie wrócę. Bo kto wie jaka cholera i czy ta Kikimora czy inny Dyuduch poszedł?!
My to do tych chopów to szczęscia nie mamy!-;
- Do wiedźmy na górce idź Kryśka. Ona tam na te twoje problemy jakąś mazaje ma pewno. -
Cóż... W karczmie jest przynajmniej ciepło....
Offline
Yaszko zastanawiał się czy warto. Tego roku zima była sroga. Bardzo sroga. A podróż do źródeł pontaru nie należała do najłatwiejszych wędrówek. Nawet dla znających szlak. Dlatego zastanawiał się czy warto było wyruszać i ryzykować zdrowie dla lichej nadziei, że wszystko pójdzie jak zaplanowali...
Jego druh też wyglądał na wątpiącego w powodzenie ich wspólnego przedsięwzięcia. To nie była ich pierwsza wyprawa tego typu i złodziej wiedział, że myślą podobnie. Choć złodziej nie miał w nawyku narzekać bez końca co z kolei zdarzało się czarodziejowi, to tym razem i on miał szczerze dość tej pogody. Złodziej jednak był złodziejem i doskonale wiedział, że wszystko ma swoją cenę a cena tego po co wyruszyli jest wysoka. Wodnice, ich skóra, krew i wiele innych składowych były cennymi składnikami w alchemii a ta obecnie była płonącym odkryciem i ciekawością Yahu. Jednak część zdobytych i wartościowych składników zamierzał sprzedać po powrocie do Nowigradu. Wiedział, że wpuszczając w obieg na rynku tak rzadkie i cenne towary szybko zyskuje się kontakty. Nowigrad tętnił życiem. Szlachta i pospólstwo byli tylko piękną kartą na mapach krain. Yaszko znał jednak inny Nowigrad. Prawdziwy. Znał ścierające się ze sobą gildie kupieckie. Ciężką polityką i lekkim ostrzem jak to kiedyś ktoś powiedział. Gildie złodziejskie większe i mniejsze, te z honorem i tez bez krzty sumienia. No i żebraków, owianych brudną sławą choć najbardziej nieobliczalnych. Taki znał Nowigrad. Półświatek tętnił życiem a on chciał być kimś więcej niż złodziejem. Przez ostatnie lata kiedy to Erik Da’rose wyrzucił go ze swojej gildii udało mu się zdobyć kilka kontaktów i wrócić do gry. Teraz jednak musiał spłacić kilku kupców i potrzebował złota. Wiec znosił w gniewie mróz kujący twarz i wietrzysko zimy srogiej tak, że dawno takiej nie widzieli. Pociągnął mocny łyk z piersiówki pełnej bimbru.
W trakcie dalszej podróży pogoda jednak zaskoczyła ich jeszcze bardziej niż zalążki zimy stulecia. Wiatr złagodniał a śnieżyca ustępowała ulewie deszczu. Śnieg mizerniej a wszystko nikło w błocie. Okropnym błocie. Woźnica z chwili na chwile odciągał ich od głównego nurtu rzeki w kończy jednak podjął decyzje że słusznym będzie odbić i zjechać do pobliskiej wsi. Przeczekać to cholerstwo a nie pogodę. Tak też zrobili a przez resztę podróży Yaszko starał się nieco odespać. Miał z tym ostatnio problem a wędrówka na najętym wozie była dla niego luksusem ostatnim czasy. Ile to już nocy zarwał w siodle konia? Bez snu i odpoczynku? Gnając na łeb na szyje, bo czas... *czas to pieniądz...* dokończył w myślach powtarzając słowa swego mentora. Erika Da’Rose.
Offline
Podróż dłużyła się niemiłosiernie, choć nie bardziej niż Hel przewidywał. Długa droga wzdłuż nudnej jak flaki z olejem, i wyglądającej podobnie, rzeki nie mogła być zbyt pasjonująca. Zakończony okres wegetacji również nie sprzyjał zainteresowaniu chłopaka. Co jeszcze mogło pójść źle? Mogło lać i wiać niemiłosiernie. To też się udało. Choć zazwyczaj deszcz i słota mu nie przeszkadzały to tyłek obity od podskakiwania na drewnianej przyczepie furgonu nie wróżył dobrze jego oświeconej cierpliwości.
- Ehh Yahu… czemu te wodnice muszą mieszkać tak daleko? - oczywistym było, że zaczął swój zwyczajowy monolog, przyjaciel nawet nie starał się reagować - Owszem trasa widokowa wzdłuż Pontaru, przygoda, badania i poszukiwania ku chwale nauki brzmią wspaniale, ale jak tak dalej pójdzie to wszyscy umrzemy na zapalenie płuc… ee… wróć wy umrzecie, ja mam immunitet. No cóż samotnego rozszarpią mnie wilki ewentualnie jakieś mniej żywe, post koniunkcyjne okazy. Jak myślisz? W takim błocie nawet ghule i zeugi nie są w stanie żerować. Raczej umykają z dala od podtopień, ale z drugiej strony są utopce i zgnilce. Ciężkie życie badacza -
Mag oparł się plecami o zwój koców i pozwolił by regularne uderzenia deszczu o naciągnięty na żebra wozu materiał wypełniły ciszę. Woskowany len sprawdzał się nad wyraz dobrze. Dla całości sceny przygrywał szum rzeki.
- Chyba pora na napar. Co? - znowu nie czekając na odpowiedź sięgnął po metalowy imbryk stojący na stosie rzeczy opodal – zobaczmy… hmmm… - zaczął grzebać w kieszeniach swojego płaszcza – trochę kwiatu lipy, na poprawę odporności. Podobnie jak suszone owoce czarnego bzu. Szczyptę kardamonu, maliny i skórkę z lemony na rozgrzanie. I… - zaczął grzebać w worku z żywnością – propolis!
- Dobrze, dobrze… yhmm… - mruczał sam do siebie rozkruszając składniki i wrzucając je do naczynia – teraz wody. Tego akurat nam nie brakuje… I trzeba trochę podgrzać – mówiąc to sięgnął do kieszeni i wyciągnął kawałek kredy. Mimo, że już używał tego zaklęcia kilka razy w ciągu ostatnich dni za każdym razem rysował nowy wzór. Magia ognia, znienawidzona ale inaczej się nie da. Wyrysował niezbyt skomplikowany symbol na drewnie między nimi i zerkając na towarzysza ustawił czajnik na środku. Dotknął dłonią krawędzi kręgu i przymknął oczy. Zaczął czerpać magie. Oczywiście z wody, było jej pod dostatkiem. Nawet pomijając deszcz i kałużę sięgał ich obszar rzeki. Poczuł lekkie mrowienie w palcach, a z naczynia po chwili leniwie snuły się strużki pary.
- Gotowe – powiedział odławiając fusy i wyrzucając je przez rozcięcie w materiale. Podał po wyszczerbionym kubku pozostałym i wrócił na swoje miejsce sięgając po książkę, Ponownie zaczytał się w inkantacjach, po chwili jednak wóz ugrzązł w błocie. Znowu.
- Następnym razem kupimy beczkę soli i będziemy sypać ją do rzeki tak długo, aż one same do nas przyjdą, wiesz? - narzekał gramoląc się do pomocy.
Po półmroku wozu, wyszedł na półmrok i szarugę dnia nie zauważając żadnej różnicy. Szumiąca w pewnej odległości rzeka wyglądała jak wzburzony ściek, wszystko było szare i butwiejące. Wydawało się, że sami zgniją jeśli zostaną tu choć chwilę dłużej. Najgorsze jednak było niebo. Wyglądało jakby ktoś wypił na deser kubek szarej farby i zwymiotował do kałuży błota. I naprawdę dokładnie tak to wyglądało. Nie pytajcie skąd wiedział.
Gdy uporali się z furgonem i ruszyli czuł się przesiąknięty wilgocią, błotem i chłodem. Brrr... Zdrzemnął się w kokonie ciepłego koca.
Obudziło go niespodziewane zatrzymanie się wycieczki. Mając nadzieję, że to nie kolejne koleiny w bagnie wyjrzał na zewnątrz. Faktycznie brednie woźnicy o sfeminizowanym mieście były prawdą.
*Murowana gospoda? W takim miejscu? Czy to cegła? No błota nie brakuje, ale glina? Hmmm… może to już majaki i mam gorączkę? Wróć… nie mam, nie mogę mieć. Może to iluzja? Hmm… nawet jeśli to po co? Wodnice chyba tego nie potrafią. Owszem zmieniają swoją postać, ale czy są zdolne do wielosensorycznej iluzji wyższego szczebla. Wątpię, choć nie wykluczam*
Z braku alternatyw wkroczyli do środka. Widok niemalże samych kobiet, nie zaskoczył go już tak jak za pierwszym razem. Niemal od razu poprowadzono ich do stolika przy wesołych powitaniach.
*Piwo? Czy aby nie zatrute? Yahu pewnie by to wyczuł, zobaczmy czy on pije*
Offline
Yahu zaczął pić gdy tylko piwo pojawiło się na drewnianym stole. Krzesła wprawdzie nie najwyższej jakości. Właściwie to twarde jak kamień, jednak po trudach wędrówki zdały się miękkie co najmniej jak najlepszej jakości wełniane obicie. Helnan nie był przekonany co do trunku, jednak zapał towarzysza w spożyciu rozwiał wszelkie wątpliwości i dołączył do Yahu starając się nadrobić kolejne stracone łyki piwa. Napój był bardzo smaczny, cóż na pewno nie zatruty. Koło Was krąg kobiet się rozszerzał coraz bardziej i bardziej. Zauważyliście,że krasnolud poszedł na piętro razem z kilkoma chłopkami.
Mężczyzn którzy byli na początku w karczmie już nie było. Właściwie pozostaliście tylko we dwóch i narastająca masa chłopek.
Było ciepło. Rozpalony kominek znajdujący się niedaleko ogrzewał wasze zmarznięte ciała a wypity alkohol szybko rozgrzewał was od środka. Krąg kobiet stawał się coraz ciaśniejszy. Powoli zbliżały się coraz bliżej i bliżej, czas płynął wolniej, właściwie macie wrażenie, że wasze ręce robią się coraz słabsze, uniesienie kielicha do ust trwa coraz dłużej. Jakbyście stracili cały swój wigor. Zaczęły dopadać was myśli o truciźnie, ale przecież to nie możliwe. Wyczulibyście inny smak napoju. Chcecie przestać, zacząć się bronić jednak chłopki wydają się takie szybkie, ich żółto-czarne zęby wykrzywiają się w potworną parodię uśmiechu, twarze falują. Słyszycie jak ktoś zrywa coś spod waszych krzeseł. Nie możecie nic zrobić. Zerwany przedmiot okazuje się małym, płuciennym woreczkiem, który nagle, zgrabnym ruchem, nie to nie ruch jest zgrabny, to czas się dla was zatrzymuje. Woreczek już znajduje się na waszej szyi. Jedyne co możecie zrobić to patrzeć ogłupiałym wzrokiem na oprawczynie, których śmiechy rozbrzmiewają w pomieszczeniu, a może tylko w waszych głowach? Sami nie wiecie. Świat faluje, nagle się zatrzymuje, potem przyspiesza. Ktoś gdzieś was niesie. A może lecicie? Chociaż bardziej płyniecie, fala ciepła odchodzi, czujecie dreszcz. Znowu uderzenie ciepła. Nagle ktoś gasi światło. Całkiem.
Nic już nie ma.
Otwieracie oczy. Bolą, przeraźliwe. Jest potwornie zimno. Czujecie jakby oczy wam zamarzały. Może ich wcale nie otworzyliście? Może ciągle były otwarte. Tylko wróciła świadomość. Wróciła z mocą uderzającego młota. Jakby ktoś roztłukiwał Wasze głowy wielkim kowalskim młotem. Każde mrugnięcie okiem wydaje się wysiłkiem nie do pokonania. Ciało odmawia posłuszeństwa. Chociaż jego właściciel dopiero wrócił. Oczy pieką, bolą, chcecie krzyczeć. Nie możecie. Zmuszacie się do kolejnego wysiłku, jakbyście pokonywali ostatni kilometr w maratonie. Mrugacie. Raz, drugi. Zmuszacie się mimo bólu. Rozmazany świat przed Wami klaruje się. Jakbyście odzyskiwali wzrok. Klęczycie. To chyba mróz was wybudził. Czujecie u szyi ciężar jakby ktoś przykuł was do ziemi pod Wami, ciężko jest trzymać głowę wyprostowaną Na szyi wiszą woreczki. Ostatecznie udaje się Wam skupić wzrok i widzicie.
Widzicie plac przed karczmą. Jednak nie jest pusty. Dopiero teraz zauważacie jego wielkość. Nie wiecie ile czasu minęło. Jednak ktoś zdążył zbudować olbrzymiego chochoła z siana Wysokością przewyższa każdą z chat. Jego głowa przypomina pysk wilka. Ciało i ręce są wyraźnie ludzkie. Jednak nogi jego przypominają łapy psa. Do każdej z łap przywiązany jest jeden całkowicie nagi mężczyzna. Rozpoznajecie ich. Byli w karczmie razem z wami. Widzieliście ich tylko chwilę, jednak poznajecie. Ktoś podłożył ogień. Widzicie jak najpierw jedna z łap zaczyna płonąć. Czujecie swąd płonącej słomy, następnie czujecie również swąd płonącego ciała. Obserwujecie wszystko. Czucie w ciele dopiero zaczynacie odzyskiwać. Mężczyzna nie krzyczy. Po prostu stoi a wszystko wkoło niego płonie. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Słyszycie jak jego skóra skwierczy. Coraz mocniej ściągnięta od gorąca i wysuszona skóra kurczy się, pęka na nim. Sprawia, że zwija się i wykręca w nienaturalnych pozycjach. Druga łapa również płonie. Sytuacja się powtarza.
Chce wam się wymiotować. Nie możecie. Żołądki, tak jak reszta ciała wydaje się Wam nie wasza. Musicie stopniowo odzyskać panowanie nad ciałem, czujecie również, że jesteście prawie nadzy.
Jesteście w stanie delikatnie poruszyć głową. Chochoł płonie już na dobre oświetlając cały plac. Teraz widzicie, że jest on wypełniony wiwatującymi ludźmi. Wojownikami. Praktycznie samymi kobietami. Wydają się dobrze uzbrojone. Stoją również przy was. Między nimi przechadza się raptem kilku mężczyzn, którzy nie kryją radości. Choć klęczycie na obrzeżach placu możecie rozpoznajecie po jednym z nich. Erik Da’Rose i Ambrogio – trzeci w kolejności brat Helnana. Spoglądają w waszą stronę i wyraźnie się uśmiechają.
Obracacie głowę. Koło was znajduje się również kilku innych mężczyzn. Jednak w przeciwieństwie do waszych ich oczy wydają się puste. Twarze pozbawione grymasu. W prawdzie poruszają głowami, jednak bezwiednie. Nie widzicie krasnoluda. Odzyskujecie swoje ciało. Z trudem jednak jesteście w stanie się poruszyć. Przy was stoją również kobiety – wojowniczki, jednak wydaje się, że nie zwracają na Was uwagi. Chwytają jednego z Waszych „współwięźniów”. Prowadzą go w stronę płonącego chochoła.
-Siostry! Oto nadszedł ten dzień! Dziś Zrzucamy kajdany matek i córek! Kurew i kochanek! Stajemy się wolne. Nikt nas już nie uciemięży! Wyzwolimy nasze siostry od zła jakie wyrządzają nam wszystkim te zwyrodnienia! Ta pomyłka bogów! Będą nam służyć, bądź spłoną!-
Nie wiecie kto wykrzykuje płomienną mowę. Jednak kolejny mężczyzna zostaje wrzucany w gorejącą kukłę.
Offline
Alkohol, który im podano był dobry. Nawet bardzo dobry jak na karczmę mieszczącą się na takim zadupiu a przede wszystkim rozgrzewał ich mocno przemarznięte trzewia i uśmierzał ból pleców jakiego się dorobili podczas długiej podróży na starym wozie. W karczmie było głośno a z kuchni rozchodziły się przyjemne zapachy pieczonego mięsa. Kufel do kufla przybijał gdy Yaszko poczuł, że dopada go zmęczenie i senność. Lubił ten stan. Przyjemny letarg pozwalający na chwile zapomnieć o wszystkim i odpocząć. Zwolnić. I faktycznie czas jakby zaczął zwalniać. Kolory zamazywały się jeden z drugim i przyjemne zapachy stały się ciężkie i mdłe. Zapiekły go oczy. Przetarł je odruchowo jednak na nic starania a nawet było i gorzej. Oddech przychodził z trudem i zdecydowanie zbyt wolno by zaspokoić potrzeby płuc. Zasnął lub zemdlał. Nie zdążył już się w tym zorientować.
Gdy otworzył oczy miał wrażenie, że płoną. Okropnie ciężko przyszło mu otworzyć je na tyle szeroko by przejrzeć jednak w końcu mi się to udało. Było na zewnątrz, to poznał szybko po kłujący zimnie. Nie mógł się ruszać a przyjemny letarg który pamiętał z karczmy był teraz jego ciężkim oprawcą. *Trucizna?* Niemożliwe, poznałbym się na tym..., wiec co?*
- Żyjesz druhu? - syknął z trudem do kompana obok.
Ten też wracał do siebie po odurzeniu. Yaszko z doświadczenia wiedział, że nie było rozsądnym od razu po ocknięciu się szarość się i krzyczeć, ściągać na siebie uwagę oprawców. Nie robiąc tego miał chwile aby dokładnie się rozeznać po otoczeniu. Sprawdził się czy może się uwolnić, gdzie mógłby się ukryć gdyby mu się to udało i najważniejsze z kim przyjdzie mu walczyć. I faktycznie sceneria nie zapowiadała niczego dobrego. Na placu przed karczmą płonął ogromny i dziwny chochoł, kobiety wokół dziko skandowały a w powietrzu unosił się ciężki odór palonej skory i krwi. Yaszko zastanawiał się jakiej cholery rytuał przyszło im oglądać... *Szlak by wszystkie stare baby na takich wygwizdanych zadupiach jak to!* Klął w duchu. Narastała w nim złość. Gniew jak wiadomo pomagał w skrajnych sytuacjach, jednak w złodziejskim fachu trzeba się go wyzbyć. Gniew zniewala a by przetrwać jako złodziej trzeba być panem swych emocji. ,,Trzeba trzymać na wodzy gniew, strach, chciwość i porządnie... kluczem jest spokój i opanowanie...,, - powtarzał do znudzenia Erik Da’Rose gdy razem przesiadywali w ,,sowim gnieździe,, jak lubili zwać siedzibę ich złodziejskiej gildii w Nowigradzie. Potrząsnął głową na tyle na ile było to możliwe w obecnej sytuacji by odpędzić wspomnienia i gotów był przejść do próby oswobodzenia się gdy dostrzegł coś co jeszcze bardziej go sparaliżowało. Na tle płonącego chochoła dostrzegł sylwetkę znajomej postaci. Wszędzie by go poznał. Erik Da’Rose przechodził przez tonący w błocie plac przed karczmą jak gdyby nigdy nic, nie zwracając uwagi na zwęglające się już w płomieniach ciała przywiązanych mężczyzn, którzy nadal krzyczeli i pluli krwią. *Niemożliwe!* Wzdrygnął się. I faktem jest, że iście niemożliwym było spotkanie mistrza złodziei w takim miejscu jak to, ponieważ nie zwykł on opuszczać murów Nowigradu pod żadnym pozorem. Nigdy. I właśnie to uświadomiło Yahu, że nie wszystko co widzi jest prawdziwe. Trucizna, rzucony na nich urok lub zwodnicza iluzja. Jeszcze nie poznał się co, ale napewno czymś zwiedziono ich zmysły...
Offline
Łotrzyk dossał się do kufla jak wygłodniała kikimora do młodego ciała, co oznacza że niezwykle szybko i zwinnie. Hel ufając zmysłom towarzysza zanurzył usta w złotym nektarze bogów. Było faktycznie wyśmienite. Chłodne, lekko gorzkawe z cytrusową nutką egzotycznej odmiany chmielu, słowem za dobre dla takiego miejsca. Co prawda nie dorównywała niczemu z krainy win, ale mag w czasie swoich studiów nauczył się doceniać alkohole gorszego sortu. Ciepło rozchodziło się zarówno od środka, za sprawa piwa, jak i z zewnątrz dzięki ciepłu płomieni. Kolejne łyki napiwku coraz bardziej rozluźniały zmęczone mięśnie i koiły wspomnienia o obitym w podróży tyłku. Chłopakowi coraz trudniej było zebrać myśli, czuł jak zarówno siła jak i wolą umykają z niego wraz z procentami parującymi spod ciemnej czupryny.
*A jednak, coś jest nie tak* myślał bijając płynem w kuflu, chmielarz uśmiechał się do niego niewinnie *może, to nie to* przebiegło mu przez myśl gdy ręka przegrała z grawitacją i opuściła napitek na stół.
Dopiero teraz dostrzegł, że krąg uśmiechniętych bab zaciskał się coraz bardziej. Uśmiechnął się do nich niepewnie czując, że mięśnie mimiczne lub nerwy obwodowe odmawiają posłuszeństwa. Czuł, że odpływa. Kątem oka dostrzegł kucającą obok kobietę. Wyciągała coś spod ich krzeseł. Małe, szare woreczki.
*Czar-urok? Jakaś klątwa? Hmmm… wygląda na coś pochłaniającego esencję, lub łamiącego wolę. Okaże się za jakiś czas, kiedy się obudzimy. Jeśli się obuu….*
Mrok, ciemność. Ciepło ustąpiło zimnu. Miła sucha izba zmieniła się w targaną wiatrem, wilgotną pustkę. Ból. Piekący ból oczu, gdyby nie nie fakt, że zaczął widzieć zamazane sylwetki na tle budynków uwierzyłby, że pękły mu z zimna. Paraliż powoli ustępował, najpierw włączały się po kolei receptory. Najbardziej pierwotne bólu i zimna. Czuł, że klęczy. Jakiś kamień cisnął go w kolano. Chłodne powietrze smagało jego gołe plecy, i nie tylko je. Otaczający go szmer powoli zmieniał się w zrozumiałe dźwięki, a rozmazany obraz wyostrzał.
*O kurwa, boli jak jego psia mać. Tylko spokojnie. Analiza… kurwa, huiza... Już dobrze, spokojnie. Co wiemy? Stopniowe odzyskiwanie bodźców zewnętrznych. To raz. Wniosek? Najpierw drogi wstępujące… w takim razie władza motoryczna wróci jako ostatnia. Póki co próba ruchu niewskazana. Co tu mamy jeszcze*
Starając się nie ruszać skupił się na polu widzenia. Klęczał na rynku, wypełnionym wojowniczo wyglądającymi kobietami skandującymi przed wielkim chochołem z siana.
*Jak więc feministek w Oxenfurcie… ile, można? Dalej, co mamy dalej? Biegający faceci, zdecydowana większość związana z pustym wyrazem twarzy*
- Żyjesz druhu? - usłyszał szept towarzysza.
*Świetnie, jest obok. Czuję go. Spokój* nieznacznie skinął głową.
Tymczasem kilku mężczyzn przywiązano do absurdalnej postaci wilki, podpalając ją. Powietrze wypełnił przyjemny zapach palonej słomy i swąd pieczonego ciała.
*Pusta twarz, zero wyrazu, brak grymasu. Zerowa świadomość. Woreczek na szyi. Czemu nie wyrwał się z letargu? W takim razie zakładam, że to urok łamiący wolę. Byłoby to logiczne. Im silniejsza wola, tym krótsze działanie, więc… a ten co tu robi? * prawie syknął na głos, gdy dostrzegł w tłumie twarz barta *to nie możliwe, czyżby to wszystko było iluzją? Niee… to bym chyba wyczuł. Dobra, dowiemy się tego za chwilę, zanotować – sprowadzić wieczną impotencję na Ambrogio jeśli wyjdę z tego żywy, a teraz pora czerpać… *
Z tą myślą wziął powolny wdech odpychając wszystkie inne myśli. Szukał dobrego źródła. Rzeka była daleko, błotnista ziemia skażona przez idiotyczne pomysły tutejszych kobiet też go odrzucała. Powietrze, chłodna bryza owiewała jego nagą skórę. Nada się świetnie.
- Zmień kolię i zabierze nas z tego balu, proszę – szepnął w stronę przyjaciela przelewając wszystko co udało mu się zebrać w jedno zaklęcie.
Offline
Krwawy spektakl trwał w najlepsze, ogień trawił kolejne ciało a czarny słomiany dym dławił płuca. Yahu i Helnan jedank odzyskali pełnię władzy nad ciałem.
******************************
Yahu przyczajony jak kot jedynie szepnął do przyjaciela i upewnił się, że z nim też wszystko w porządku i rozglądał się aby znaleźć bezpieczne miejsce. Wyciągnięcie ukrytego ostrza było niemożliwe - ponieważ nie miał na sobie butów.
Lata wyszkolenia w złodziejskim fachu nie poszły na marne i teraz mogły okazać się zbawienne. Chochoł doskonale oświetlał plac i Yaszko dostrzegł na jego granicy, za karczmą stojący wóz - Wasz wóz, co więcej coś z niego wystawało - czerwony irokez zapewne umknął uwadze wszystkich zebranych, jednak Yaszko posiadał wprawiony wzrok. Wszystko wskazywało na to, że krasnolud, z którym przybyliście ukrywa się w Waszym wozie. Zauważasz, że nie jest on schowany - co więcej jest do niego zaprzężony koń. Poza tym Yahu widzi kto Was otacza. Ciężko w to uwierzyć ale rozpoznajesz wielu konkurentów twojego byłego pracodawcy "czekających" w kolejce na śmierć. Poza Wami na placu jest około 100 innych więźniów. Liczba strażniczek jest znacznie większa. Co więcej na obrzeżach placu widzisz wojowników, którzy wydają się być obojętni. Nie jesteś w stanie oszacować ich liczby.
***************************************************
Helnan zamiast się rozglądać postanowił działać. Nie był on najlepszym magiem na świecie i doskonale o tym wiedział. Porwał się jednak wyczuwając nikłe źródło magii.
Niewiedza czasem boli, jednak Bywa też zbawienna. Z niewiadomych przyczyn nie skupił się na magii płynącej z przeszło 100 woreczków złego uroku. Jednak działanie woreczków było proste. Przekazywały magiczną energię do odbiorcy, gdy tylko Helnan rozpoczął skupianie się na czarze i rzucenie jego. Stał się zdecydowanie mocniejszym odbiorcą magii od nosicieli woreczków. Twoje ciało dosłownie na ułamek sekundy przepełniło się mroczną magią. Odczułeś tylko delikatny dyskomfort. To co się wydarzyło zrozumiałeś dopiero po fakcie. Nie chciałeś skorzystać z tego źródła to źródło przeszło przez Ciebie mimowolnie i tak zamiast uderzenia telekinezy, które zapewne nie zrobiło by wielkiego wrażenia na olbrzymiej kukle. Rozniosłeś ją w drobny mak. Nie była to telekineza. Nie byłeś w stanie zapanować nad taką ilością magii. Mogłeś jedynie nakierować tę energię na kukłę. Tylko Ty widziałeś jak przez mniej niż mrugnięcie okiem w samym środku kukły pojawia się niewielka czarna kula, która przez tę jedną małą chwilę wydaje się jakby zassała część ognia z chochoła potem eksplodowała.
*************************************************
Płonące kawałki słomy po wybuchu zaczęły rozlatywać się po całym placu. Wydawało się, że niebo pokryło się miniaturowymi meteorytami, które teraz bezlitośnie z olbrzymią prędkością uderzały we wszystko co mogło stanąć im na drodze.
Słyszycie rżenie koni, czyjś krzyk. Jakaś kobieta biega w koło krzycząc przeraźliwie i widzicie, że do jej twarzy przykleił się płonący ochłap słomy, próbuje go zerwać dłońmi, jednak kawałki słomy przyklejają się również do dłoni. Plac ogarnęła panika.
Ogień nie zachowuje się naturalnie. Spadając przybiera postać czarnej mazi i płonie. Ogień spada również koło Was, spadł na jednego z więźniów. Jednak już nie umiera bez ruchu. Walczy o życie, stara się zerwać płomień, jednak na próżno. Pozostali więźniowie zaczynają się niemrawo poruszać. Helnan wyssał magię z woreczków i teraz już mają na nich mniejszy wpływ. Plac opanowuje jeszcze straszliwszy fetor niż dotychczas. Panuje zupełny chaos. Płonie kolejny budynek.
-TARCZE! CHROŃCIE SIĘ KURWA TARCZAMI! - słyszycie wykrzykiwany rozkaz jednej z kobiet-wojowniczek. Widocznie chciała wprowadzić jakiś ład w tym zamieszaniu. Sama jednak tarczy nie posiadała i spadający ognisty ochłap wżarł się jej w piersi. Już nie wydała żadnego rozkazu tylko zaczęła się bezwiednie tarzać po bruku.
Yahu widzisz, że irokez się wyłania zza wozu.
Offline
Hel skupił się na czerpaniu mocy. Zgromadził tyle ile mu się udało wybierając za źródło rześki powiew wiatru, smagający nagą skórę. Nie zajęło to dużo czasu, po wielu latach ćwiczeń w różnych warunkach, w tym i podczas podpiekania gorącym żelazem, magowie kończący akademię czerpali energię niemalże podświadomie. Kiedy zebrał odpowiednią ilość czuł jak drobne igiełki magii kują jego skórę gdy formował zaklęcie. I wtedy wszystko się z pieprzyło, a może nie?
Do skromnych zasobów wyciągniętych z powietrze domieszało się coś jeszcze. Teraz już wiedział co to było. Co nie dawało mu spokoju i drażniło jego nerwy. Woreczki na szyjach skazańców nie tylko tłumiły wolę, gromadziły również moc. Moc która tylko czekała by z niej skorzystać. Moc skażona przez sam rytuał. Gdyby porównać czerpanie z wiatru i dołączenie się zasobów setki amuletów było to jak wiosenny deszcz na skórze w zestawieniu z falą sztormu rozbijającą się o skały wybrzeża. Było to mgnienie oka, ale mag poczuł to jak uderzenie pioruna. Skórcz przebiegł wszystkie mięśnie. Obca siłą wdarła się wprost w zaklęcie chłopaka mieszając się z nim i formując coś zupełnie innego i niestabilnego. W miejscu w które wycelowany był mentalny cios zmaterializowała się ciemna kula, zasysająca otaczające płomienie. Trwało to dosłownie uderzenie serca, po czym eksplodowała z ogromną siłą.
* Spaczenie zaklęcia, czy to restrukturyzacja energii i nadpisanie formuły? Kompresja materii i implozja… Ciekawe, warto byłoby to zapisać*
Kawał płonącego chochoła dosłownie wtopił się w stojącego obok skazańca spadając w forpoczcie ognistego deszczu szczątków. Efekt przypominał płonąca smołę, która niemalże natychmiast wtopiła się w skórę nieszczęśnika.
* Hmmm… ciekawy efekt, ciekawe co go wywołało. Wygląda na efekt alchemiczny, ale takiej inkantacji nawet nie znam. Czy to efekt przypadkowy, czy ktoś dorzucił tu swoje trzy floreny? Dobra, co teraz? Czy Yahu nas stąd wyciągnie? Czy powinniśmy iść pod wiatr, żeby zmniejszyć szansę trafienia? *
- Yahu ?! Działaj! -
Offline
Wszystko działo się bardzo szybko. Bardzo. Zamieszanie które powstało dało im szanse, której wprawiony złodziej postanowił nie zmarnować.
- Tam, do wozu. - wskazał kompanowi. - Dostań się tam jak najszybciej i ukryj razem z naszym krasnoludem. Bądźcie gotowi w każdej chwili zerwać się do ucieczki.
Przez chwile jeszcze się rozglądał. Wszędzie wokół krzyki i harmider, a mimo to potrafił się w tym wszystkim skupić. Lata praktyki.
- Dołączę do was jak tylko uda mi się odnaleźć nasz ekwipunek.
Yaszko miał jakiś pomysł i wstępnie wiedział nawet jak go zrealizować. Gdy wokół panuje istny chaos łatwo jest wtedy poruszać się niezauważonym. W szczególności gdy jest się złodziejem z Novigradzkich ulic...
Offline
Strony: 1